W Polsce nie ma zbyt szerokiej wiedzy o tym, które targi w Chinach są szczególnie ważne. Polscy przedsiębiorcy jadą więc na te, które są w powszechnej ofercie. Ich wielką korzyścią jest to, że są na nich najczęściej tzw. stoiska narodowe finansowane z budżetów ministerstw lub rządowych agencji. Chętnych przedsiębiorców jest więc tak wielu, że nie wszyscy dostają szansę. Co bardziej zdeterminowani decydują się na samodzielną ekspozycję na takich popularnych targach. Ponoszą wcale niemałe koszty, a uzyskane wyniki dość często nie zwracają poniesionych nakładów. Do czego rzecz jasna się nie przyznają. Można ten trend dość łatwo odwrócić.
Od wizyty prezydenta RP do wielkiego importu
Gdyby oceniać skuteczność polskiej przedsiębiorczości biorąc za wykładnik naszą biznesową ekspansję na chińskim rynku (wymiana handlowa Polska – Chiny jest w stosunku 1:12), to otrzymalibyśmy ocenę mierną. Oczywiście to nieprawdziwa opinia o biznesowej zaradności naszych firm. Z drugiej strony niestety prawdą jest, że mimo wielu lat i podejmowanych prób nasza obecność biznesowa w Państwie Środka jest śladowa, by nie powiedzieć żadna.
CZYTAJ TAKŻE: Ekspansja biznesowa do Chin – przedsiębiorco, pierwsze kroki zrób w Polsce
Kiedy w listopadzie 1997 r. po całej epoce nieutrzymywania bliższych relacji z Chinami, z pierwszą po przemianach polityczno-gospodarczych w Polsce, oficjalną, państwową wizytą przybył do Pekinu prezydent Aleksander Kwaśniewski, nastąpiło otwarcie nowego rozdziału relacji. Od tamtego dnia miało być już tylko dobrze. Początek był naprawdę niezły. Szybko się jednak okazało, że mamy roszczeniowe podejście względem Chińczyków. Dobra wizyta prezydenta RP została zinterpretowana przez wszystkich, że oto od tej chwili, to Chińczycy będą nam mówić, co chcą, a my im to będziemy wysyłać bez szczególnego starania się. Ma to swoje wytłumaczenie. W tamtym czasie, zarówno Polska, jak i Chiny, były na dorobku oraz uczyły się biznesu. Nie wszyscy w Polsce wtedy jeszcze rozumieli, że o klienta (czyli rynek) trzeba zadbać i pielęgnować go. Lata dziewięćdziesiąte XX wieku to intensywny rozwój Chin, jak i Polski. Państwo Środka ze względu na populację (1,3 mld osób) pod względem popytu nie miało konkurencji. Nam się zdawało, że jako lider regionu jesteśmy w uprzywilejowanej pozycji nawet względem Chin. Życie pokazało, że nie miało to w ogóle znaczenia. A współpraca handlowa tak naprawdę bardzo szybko stała się jednokierunkowa. Zdominował nas import z Chin.
Biznesowy darwinizm
Mimo upływu lat, ujemnego dla nas bilansu handlowego z Państwem Środka, wciąż w rozmowach z polskimi przedsiębiorcami rzuca się w uszy to, że to Chińczycy powinni o nas walczyć, bo mamy produkty najwyższej jakości. To prawda, że mamy. Jednocześnie prawdą jest, że nie jesteśmy jedyni, ani też specjalnie wyjątkowi, aby Chińczycy ustawiali się w kolejce.