W swoim artykule na łamach "Rzeczpospolitej" Przemysław Wojtasik zwraca uwagę, że nie wszystkie firmy mają świadomość, iż nieprzemyślana likwidacja działalności czy beztroskie czekanie na upadłość może się skończyć słonym rachunkiem od fiskusa dla samego podatnika, a nierzadko także dla osób zarządzających firmą.
– Osoby, które zarządzają spółkami kapitałowymi, muszą pamiętać, że wiąże się to z odpowiedzialnością za jej potencjalne długi podatkowe. Oznacza to, że co do zasady prezes czy członek zarządu solidarnie z firmą odpowiada za jej zaległości wobec fiskusa całym swoim majątkiem – przypomina na łamach "Rz" Dariusz Malinowski, doradca podatkowy, partner w KPMG.
Doprowadzenie do upadłości to sytuacja skrajna. W wielu przypadkach, żeby jej uniknąć, firmy, zwłaszcza mali czy średni przedsiębiorcy, decydują się na jej likwidację. Tę jednak też warto dobrze przemyśleć. Michał Wojtas, doradca podatkowy, wspólnik w kancelarii Wojtas i Zając, zwraca uwagę, że zamknięcie działalności oznacza konieczność sporządzenia remanentu likwidacyjnego.
– Mówiąc najprościej, podatnik musi ująć w nim wszystkie materialne składniki firmy i nie chodzi tylko o to, co ma w magazynie, ale też o środki trwałe, jak maszyny, laptopy czy auta. Wszystko, co ma wartość, co zostało zakupione lub wytworzone w działalności jako towar, podlega opodatkowaniu VAT. Nie każdy wie o tym, że za zbyt pochopne zamknięcie firmy może dostać od fiskusa rachunek na kilkaset tysięcy złotych VAT – zauważa Michał Wojtas.
I nie dotyczy to tylko wielkich firm, bo droga maszyna może znaleźć się też w małej jednoosobowej firmie.