Piebiak: Szmydt marzył o robieniu biznesu na Wschodzie, mógł być szpiegiem

Sędzia Tomasz Szmydt był zafascynowany Wschodem i tym ile można tam zarobić. Uważam, że podstawiono go do Ministerstwa Sprawiedliwości i na bieżąco zadaniowano. Jest zdolny do bycia szpiegiem – mówi były wiceszef MS Łukasz Piebiak.

Publikacja: 07.05.2024 09:00

Łukasz Piebiak

Łukasz Piebiak

Foto: materiały prasowe

Czy zaskoczyła Pana informacja o tym, że sędzia warszawskiego sądu administracyjnego Tomasz Szmydt zwrócił się o opiekę i ochronę do władz Białorusi?

Zapewne to ja Pana zaskoczę, bo moja odpowiedź brzmi: nie. Gdy go poznałem wykazywał się pewną - powiedzmy – niestabilnością, a niedługo przed zerwaniem z nim kontaktów dowiedziałem się o jego ponadprzeciętnym zainteresowaniu Wschodem.

Czytaj więcej

Sędzia zwrócił się do władz Białorusi o azyl. To "bohater" afery hejterskiej w MS

Co ma Pan na myśli?

Niestabilność dotyczyła jego sfery emocjonalnej. Czasami zachowywał się dość nieprzewidywalnie, ale kładłem to na karb jego problemów małżeńskich, o których wspominał współpracownikom i co do mnie docierało. Później dowiedziałem się, że był wręcz zafascynowany Wschodem. Wiele opowiadał o możliwościach biznesowych w Rosji, na Białorusi, Ukrainie czy w Kazachstanie. Interesował się tym, jak można robić interesy w tych krajach i ile można zarobić w postsowieckim świecie.

Nie zapaliła się Panu wówczas żadna lampka? Że coś jest nie tak, kiedy sędzia wykazuje tak duże zainteresowanie prowadzeniem biznesu i to poza krajem?

Teraz łatwo jest mówić, że to powinno wtedy wzbudzić podejrzenia. Ale trudno od razu podejrzewać kogoś o współpracę ze służbami obcego państwa, bo marzy o zrobieniu tam wielkiego biznesu. Było to dziwne raczej z powodu tego, że sędzia, zarabiający przecież dobrze, a ponadto zawodowo szczególnie uczulony na wszelkie nawet potencjalne niebezpieczeństwa, opowiada o perspektywach gospodarczych, w dodatku na Wschodzie. Albo jesteś sędzią, albo robisz biznes. Nie miałem czasu się nad tym specjalnie zastanawiać, różne ludzie mają marzenia i zainteresowania, a nigdy nie słyszałem by podejmował konkretne działania w tym kierunku. A potem wybuchła medialna rzekoma afera hejterska i zerwałem z nim wszelkie kontakty. Kilka razy zapraszał mnie potem na spotkanie, ale to ignorowałem.

Jak dobrze znał Pan sędziego Szmydta?

Nie należał do moich najbliższych współpracowników. Trafił do Ministerstwa Sprawiedliwości do departamentu, który obsługiwał komisję reprywatyzacyjną. Był sędzią warszawskiego sądu administracyjnego, więc jego kompetencje mogły być cenne dla tego wydziału.

Czy spotykał się Pan z nim prywatnie poza pracą?

Nie. Nasze kontakty miały charakter jedynie służbowy.

Ale musiał go Pan cenić, skoro to właśnie Pan zabiegał dla niego o posadę dyrektora w Krajowej Radzie Sądownictwa.

Bo pomijając jego dziwactwa jako sędzia wydawał mi się fachowcem. Dlatego rozmawiałem z ówczesnym przewodniczącym KRS Leszkiem Mazurem w tej sprawie. Uważałem, że sędzia Szmydt może się sprawdzić w biurze KRS. Dopiero później zmieniłem o nim zdanie.

I sprawdził się?

Nie mnie oceniać. Nie nadzorowałem go już wtedy, więc nie mam wiedzy o wynikach jego pracy.

Czytaj więcej

Sędzia Tomasz Szmydt uciekł na Białoruś. Prokuratura i ABW wkroczyły do akcji

Pojawiają się różne komentarze dotyczące zachowania sędziego Szmydta. Niektórzy uważają, że mógł współpracować z obcymi służbami inni, że ma zaburzenia psychiczne. Czy według Pana jest on szpiegiem czy wariatem?

Niestabilny to tak, ale - jak Pan to określił - wariat to z pewnością nie. Patrząc na to teraz, trudno oprzeć się wrażeniu, że jego szybka i ciekawie kierunkowana kariera w sądownictwie była przez kogoś sterowana i kontrolowana. Przecież on jako sędzia WSA w Warszawie, a przez pewien czas orzekający również na delegacji Prezesa w Naczelnym Sądzie Administracyjnym zajmował się sprawami, którymi musiały się interesować obce wywiady, w tym te wschodnie. Wszystkie te wydarzenia mogą być tylko zbiegiem okoliczności, ale ja w takie zbiegi okoliczności nie wierzę, tak jak nie wierzę by przypadkiem znalazł się w Ministerstwie Sprawiedliwości. Z perspektywy czasu uważam, że go nam sprytnie podstawiono i na bieżąco zadaniowano, a ministerstwo nie ma szans by taką osobę wykryć i zneutralizować – to zadanie kontrwywiadowcze i tylko służby specjalne mają stosowną wiedzę i narzędzia ku temu.

Czy sądzi Pan, że sędzia Szmydt mógł intencjonalnie wydawać orzeczenia po myśli obcego wywiadu?

Trudno to w tych okolicznościach wykluczyć. Po jego zachowaniu w sprawie rzekomej afery hejterskiej stał się dla mnie osobą całkowicie niewiarygodną i wręcz niemoralną. I dlatego powiedziałem, że nie jestem zaskoczony jego wyjazdem na Białoruś. Czy mógł być szpiegiem? Myślę, że jest do tego zdolny. Po pierwszych informacjach o pseudoaferze hejterskej w 2019 r. zaprzeczał w mediach o jej istnieniu, mówił, że to bzdura. A potem nagle, gdy okazało się, że rzekoma afera mało kogo już interesuje, zaczął twierdzić, że to prawda. Ta zmiana narracji była zaskoczeniem, z jednej strony stał się kompletnie niewiarygodnym świadkiem opowieści polskojęzycznych mediów, ale z drugiej - patrząc na to dzisiaj - wpisał się we „wschodni plan” uderzenia w wiarygodność polskiego wymiaru sprawiedliwości i w ogóle Polski jako unijnego demokratycznego państwa.

Czy ma Pan do niego żal o to, że skruszony, publicznie przyznał się do uczestniczenia w procederze hejtowania sędziów i wskazywał na Pana jako na inicjatora tych działań?

Nie mam żalu, czuję pogardę, nie do człowieka, bo to nie po chrześcijańsku, ale do postawy i procederu jakim się parał. Po najnowszych doniesieniach na jego temat mam prawo uważać, że swoimi działaniami jako wiceminister, który wziął na siebie ciężar reformy wymiaru sprawiedliwości polegającej na wyzwoleniu sądownictwa z uwikłań, których źródła tkwią w nierozliczonym systemie komunistycznym, naruszyłem istotne interesy wpływowych środowisk i pseudoaferę hejterską wyprodukowały wschodnie służby.

Wróćmy do sprawy Szmydta. Co według Pana mogło skłonić go do wystąpienia o azyl na Białorusi?

Docierają do mnie informacje, że sędzia Szmydt miał bardzo poważne problemy finansowe. A z jego oświadczenia majątkowego wynika, że przeszło 50-letni, dobrze zarabiający od wielu lat sędzia nie dorobił się żadnego majątku, za to ma duże długi, a przecież nie możemy mieć pewności, że wszystkie je w tym oświadczeniu ujawnił. Może obce służby to wykorzystały. A może od lat dla nich pracował i z jakiegoś powodu, może z obawy o zdemaskowanie i aresztowanie, musieli go wycofać z misji. Może wreszcie wypełnił swą misję uwiarygadniania afery hejterskiej jako środka służącego zmianie politycznej, na której Wschodowi zależało i która w Polsce dokonała się. Prawdy zapewne długo jeszcze nie poznamy, być może nigdy.

Jaki może być dalszy los sędziego Szmydta?

Po ludzku i po chrześcijańsku współczuję mu, bo istnieje obawa, że skończy tak jak poprzedni zdrajca, który uciekł na Białoruś i nie ma go już wśród żywych. Sędzia Szmydt wszedł we współpracę z ludźmi, którzy nie kierują się sentymentami. Z pewnością zostanie wykorzystany do białoruskiej, antypolskiej propagandy, a co będzie potem: Pan Bóg raczy wiedzieć.

Czytaj więcej

Tomasz Pietryga: Tomasz Szmydt – sędzia, wariat czy szpieg?

Czy zaskoczyła Pana informacja o tym, że sędzia warszawskiego sądu administracyjnego Tomasz Szmydt zwrócił się o opiekę i ochronę do władz Białorusi?

Zapewne to ja Pana zaskoczę, bo moja odpowiedź brzmi: nie. Gdy go poznałem wykazywał się pewną - powiedzmy – niestabilnością, a niedługo przed zerwaniem z nim kontaktów dowiedziałem się o jego ponadprzeciętnym zainteresowaniu Wschodem.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Samorząd
Krzyże znikną z warszawskich urzędów. Trzaskowski podpisał zarządzenie
Prawo pracy
Od piątku zmiana przepisów. Pracujesz na komputerze? Oto, co powinieneś dostać
Praca, Emerytury i renty
Babciowe przyjęte przez Sejm. Komu przysługuje?
Spadki i darowizny
Ten testament wywołuje najwięcej sporów. Sąd Najwyższy wydał ważny wyrok
Sądy i trybunały
Sędzia WSA ujawnia, jaki tak naprawdę dostęp do tajnych danych miał Szmydt