Obecnie przedsiębiorcy muszą płacić podatek od przychodu należnego. Czyli także wtedy, gdy nie dostali zapłaty od kontrahenta. Wystarczy, że wykonają usługę albo sprzedadzą towar. Miało się to zmienić za sprawą kasowego PIT, a więc wprowadzenia zasady, że przedsiębiorca zapłaci podatek dopiero, gdy dostanie pieniądze od kontrahenta.
Eksperci przyznają jednak, że kasowy PIT jest mocno ograniczony i niewielu podatników z niego skorzysta. Oto cztery powody.
Po pierwsze, prawo do kasowego PIT będą mieli tylko przedsiębiorcy prowadzący indywidualną działalność, a więc wyłączeni z niego będą podatnicy w spółkach cywilnych czy jawnych, a także spółki z o.o.
Po drugie, zasada kasowa ma przysługiwać tylko przedsiębiorcom rozpoczynającym działalność oraz tym, których przychody z biznesu z poprzedniego roku nie przekroczyły 500 tys. zł. Jak zauważa dziennikarz „Rzeczpospolitej” Przemysław Wojtasik, to dość niski pułap zważywszy choćby na to, że jeszcze przed wyborami Koalicja Obywatelska zapowiadała, iż z kasowej metody będą mogli korzystać mali podatnicy, czyli mający do 2 mln euro przychodu rocznie.
Z nowego rozwiązania będą wyłączone firmy prowadzące księgi rachunkowe. Skorzystają więc z niego ci, którzy rozliczają się za pomocą księgi przychodów i rozchodów, czyli przedsiębiorcy na skali, podatku liniowym oraz ryczałtowcy (oni prowadzą ewidencję przychodów).