Obecnie przedsiębiorcy muszą płacić podatek od przychodu należnego. Czyli także wtedy, gdy nie dostali zapłaty od kontrahenta. Wystarczy, że wykonają usługę albo sprzedadzą towar. Ma się to zmienić za sprawą kasowego PIT, a więc wprowadzenia zasady, że przedsiębiorca zapłaci podatek dopiero, gdy dostanie pieniądze od kontrahenta.
Jak już pisaliśmy na łamach „Rzeczpospolitej”, w rządowym projekcie korzystanie z preferencji obwarowano wieloma wymogami. Otóż, prawo do kasowego PIT będą mieli tylko przedsiębiorcy prowadzący indywidualną działalność. Co więcej, zgodnie z projektem zasada kasowa ma przysługiwać tylko przedsiębiorcom rozpoczynającym działalność oraz tym, których przychody z biznesu z poprzedniego roku nie przekroczyły 500 tys. zł. Minister finansów Andrzej Domański przekazał, że limit ten zostanie zwiększony do 250 tys. euro. Przypomnijmy, że jeszcze przed wyborami Koalicja Obywatelska zapowiadała, iż z kasowej metody będą mogli korzystać mali podatnicy, czyli mający do 2 mln euro przychodu rocznie.
Kasowy PIT ma też inne ograniczenia, np. nie będą mogły go stosować firmy prowadzące księgi rachunkowe. Nowa metoda ma dotyczyć tylko transakcji między przedsiębiorcami (tzw. B2B).
Co więcej, przedsiębiorca, który zastosuje kasową metodę i tak będzie musiał po dwóch latach (licząc od dnia wystawienia faktury, rachunku albo zawarcia umowy) wykazać przychód. Nawet jeśli nadal nie otrzymał zapłaty od kontrahenta.
Czytaj więcej
Z kasowego PIT skorzystają firmy, które mają do 250 tys. euro przychodu rocznie – zapowiedział minister finansów. Limit zostanie więc podniesiony, nowe rozwiązanie ma jednak też inne ograniczenia.