Tomasz Klecor, prawnik, partner w kancelarii Legal Geek, specjalizującej się w obsłudze rynku finansowego, nie ma wątpliwości, że w obecnej sytuacji nikt nie zdecyduje się na korzystanie z software’u pochodzącego z tych krajów. Ale problem jest gdzie indziej. – Problemem może być świadomość użytkowników, a raczej jej brak, na temat tego, gdzie powstał wykorzystywany program – komentuje.

Informacje, że antywirus Kaspersky jest rosyjski, i że różne służby ostrzegają przed instalowaniem go, są już dość powszechne. Ale co z innymi, mniej znanymi narzędziami cyfrowymi? Użytkownicy rzadko kiedy weryfikują pochodzenie aplikacji do edycji zdjęć lub alternatywy dla notatnika, nie wspominając już o wtyczkach i rozszerzeniach do przeglądarek internetowych. A tego typu oprogramowanie może też być instalowane na stacjach roboczych w instytucjach nadzorowanych przez KNF, np. Biurach Usług Płatniczych i u agentów Małych i Krajowych Instytucji Płatniczych czy agentów towarzystw ubezpieczeniowych.

Czytaj więcej

Cyberwojna uderza w biznes i to nawet ten mały

KNF wskazuje na konieczność samooceny ryzyka związanego z używaniem oprogramowania pochodzącego z Rosji lub Białorusi. Jak zauważa Tomasz Klecor, pisma sektorowe KNF nie są formalnie wiążące. – Jestem jednak przekonany, że jeśli w którejś z nadzorowanych instytucji doszłoby teraz do incydentu w związku z wykorzystywaniem takiego oprogramowania, ocena tego zdarzenia byłaby zupełnie inna, niż jeszcze przed opublikowaniem tego pisma – podkreśla.