Mówimy o olbrzymim rynku, ale niewiele polskich firm tam
sprzedaje. To z powodów już wymienionych czy są jeszcze inne?
Ireneusz Ozga: Przyczyn słabości naszego eksportu do Chin jest wiele. To
m.in. szybka chęć zysku. Wielu naszych przedsiębiorców cechuje myślenie dziś
inwestycja, a jutro zwrot. W Chinach tak się nie da. Chińczycy cenią
długofalowe projekty. Po wtóre, potrzeba czasu na zdobycie kompetencji. Wymogi
co do przewozów, warunków przechowywania, dokumentacji są po prostu inne.
Trzeba się tego nauczyć. Znamy co najmniej trzy przypadki, w których duzi
polscy producenci próbowali wysłać towary do Chin, a finalnie musieli je tam
utylizować, bo nie byli w stanie ich na miejscu odprawić. Ponieśli ogromne
straty, a to bardzo zniechęca. Trzeba też zadbać o dobrą selekcję jakościową,
bo też nie jest tak, że każdy produkt się nadaje. Często przepisy wymagają
dostosowania składu wyrobu, a nie każdy producent chce się w to bawić.
Produkuje więc standardowo, a w Chinach nie można używać części składników
dopuszczonych w Europie. Przykładowo chodzi o stężenie kurkumy i po prostu
jeśli się nie dostosujemy to nie możemy w ogóle wejść na rynek.
Korzystacie ze wsparcia publicznego?
Jerzy Glinka: Korzystamy z pomocy de minimis i jesteśmy obecni na
stoiskach narodowych.
Państwo niezbyt pomaga?
Jerzy Glinka: Chiny są olbrzymim rynkiem importującym żywność, największym
na świecie. Ten import rośnie bardzo szybko zarówno w podstawowych surowcach,
jak również w nowych trendach konsumenckich i kraje dobrze współpracujące z Chinami
robią na tym nieprawdopodobne biznesy, ale jest też przykład Australii, która ostatnio
straciła wielkie możliwości eksportu żywności do Chin. Dla odmiany Niemcy mają kilkuset
doradców handlowych w Chinach, a my pewno mniej niż dziesięciu. Ponadto, nie
potrafimy sobie poradzić z niektórymi aspektami produkcji żywności i przez to
tracimy potencjalne możliwości sprzedaży drobiu, wieprzowiny i wołowiny. To
bardzo niepokojący trend obserwowany przez nas od kilku lat. Widzimy jak
jesteśmy ogrywani na rynku chińskim przez inne kraje i stowarzyszenia
wspierające handel. Tym bardziej, że nasza żywność pozostaje najbardziej
ekologiczną w całej UE, gdyż historycznie nie używaliśmy nawozów na taką skalę
jak w innych państwach europejskich. Z jednej więc strony mamy olbrzymie
potencjalne możliwości, a z drugiej niewielką skuteczność. A moglibyśmy być
prymusem jeśli idzie o eksport żywności do Chin. Spójrzmy na Nową Zelandię, na
jej wspaniałe stoiska narodowe na targach żywności. A my te produkty też mamy i
to lepsze.