Rodzime firmy produkują więcej mięsa i wyrobów z niego niż Polacy mogą skonsumować. Brak mięsa więc nam nie grozi. Polskie firmy obawiają się nie tego, że nie podołają popytowi, ale tego, że już samo podejrzenie zakażenia u jednego pracownika może skutkować zamknięciem całego zakładu na 14 dni.
W jakimkolwiek zakładzie mięsnym w Polsce nie zapytać o zlecenia, to usłyszy się, że pracują pełną parą. To niewątpliwie dobra wiadomość, bo filmy i zdjęcia pustych lad chłodniczych w marketach, zrobione przez klientów, nie napawały optymizmem.
Chuchać na logistykę
Fakt, że Polska jest eksporterem żywności netto (mamy nadprodukcję, która pozwala na duży eksport) jest pocieszającą informacją. Przedsiębiorstwa mięsne obawiają się jednak, że może dojść do zakłócenia łańcucha dostaw surowca ze źródeł krajowych, jak i z importu. A to może przełożyć się na zawirowania w ich cyklu produkcyjnym.
Chodzi o dostawy żywca krajowego, jak i importowanego. W przypadku żywca krajowego stwierdzenie zakażenia u jednego pracownika firmy transportowej będzie skutkować objęciem kwarantanną całej firmy. Efekt? Zakład mięsny nie otrzyma zamówionego surowca. W sytuacji epidemicznej załatwienie od ręki transportu zastępczego nie jest proste, a wręcz ociera się o wygraną w totolotka.
CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus. Granice Polski zamknięte. Polacy mogą wrócić do kraju