FTA. Umowy wielkiego strachu i wielkich możliwości

Umowy o wolnym handlu przez polskie małe i średnie przedsiębiorstwa postrzegane są jako narzędzia, które mają je pozbawić konkurencyjności i możliwości rozwoju zarówno na rynku krajowym, jak i zagranicznym. Tymczasem jest na odwrót, ale strach nie pozwala dostrzec możliwości.

Publikacja: 08.01.2020 10:02

FTA. Umowy wielkiego strachu i wielkich możliwości

Foto: Adobestock

O umowach o wolnym handlu (ang. free trade agrément – FTA) jest wiele mitów. Najczęściej podnoszonym argumentem jest to, że dane porozumienie doprowadzi do upadku konkretnej branży lub nawet całych gałęzi gospodarki. Obawa przed nowym jest  zjawiskiem naturalnym. Boimy się tego, czego nie znamy, nie rozumiemy, co wymaga od nas zmian, których skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć.

Przede wszystkim UE

Polskie firmy (małe, średnie i duże) odniosły sukcesy przede wszystkim na rynkach krajów Unii Europejskiej. Z kolei na rynkach pozaunijnych (tzw. trzecich) nasze przedsiębiorstwa w praktyce dopiero szukają swojego miejsca. Unia Europejska już z niektórymi ułożyła relacje dające prawo do wolnego handlu, a z niektórymi obecnie prowadzi negocjacje. Najbardziej znanymi porozumieniami UE są: Europejski Obszar Gospodarczy – EOG (European Economic Area) oraz Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu – EFTA (European Free Trade Association). Te umowy tak mocno wtopiły się w naszą przestrzeń biznesową, że są naturalne jak oddychanie. Nikt na co dzień nie powołuje się na wybrany zapis EOG lub EFTA, tylko realizuje swoje cele biznesowe. Można z pewnością powiedzieć, że wiele polskich firm nawet nie wie, że może swobodnie handlować z Norwegią właśnie dzięki którejś z tych umów. Niektórzy pewnie daliby sobie rękę uciąć twierdząc, że ten skandynawski kraj lub Liechtenstein są członkami Unii Europejskiej.

Te dwie umowy są najlepszym przykładem na to, że gdy się nie boimy, a działamy, to reszta nie ma znaczenia. Jak więc wykorzystać umowy FTA z rynkami pozaunijnymi?

CZYTAJ TAKŻE: Eksport poza UE nie taki straszny jak go malują

Współczesna zasada biznesu

Z uwagi na nadprodukcję konkurowanie na rynku krajowym czy globalnym wymaga nowego podejścia do strategii i taktyki biznesowej. Właśnie nadprodukcja zredefiniowała podejście do wszelkiego planowania. Obecnie nikt nie buduje wieloletnich strategii biznesowych, bo te zwyczajnie się nie sprawdzają. Zbyt dużo jest zmiennych, których nie da się ująć w znane modele analityczne i planistyczne, aby można z całą pewnością przewidzieć rozwój trendów.

Być może przyszłością będzie ekonomia w ujęciu kwantowym. Póty co obecnymi realiami gospodarczymi oraz w przyszłości widzianej co najmniej w perspektywie średniookresowej rządzi i będzie rządzić pragmatyzm. Mistrzami w realistycznej ocenie rzeczywistości, liczeniu się z konkretnymi możliwościami i podejmowaniu jedynie takich działań, które gwarantują skuteczność są Azjaci, w tym szczególnie Singapurczycy oraz Chińczycy. Widać to doskonale po wzroście gospodarczym w tym regionie. Większość azjatyckich krajów co roku odnotowuje kilkuprocentowy wzrost PKB. Oczywiście są to kraje, podobnie jak Polska, rozwijające się, ale akcenty w ich politykach gospodarczych są rozłożone inaczej niż w Unii Europejskiej, w tym również w naszym kraju. Krótko mówiąc w Azji myśli się o  maksymalnym rozwoju wszelkimi sposobami, a w UE rozwój postępuje poprzez regulację mocno nasyconego i konkurencyjnego rynku. Unijne gwarancje prawnej oraz w pewnym stopniu ekonomicznej stabilności tak naprawdę usypiają w naszych przedsiębiorstwach naturalne zachowania konkurencji, aktywnie stosowane właśnie w Azji, ale również w Ameryce Łacińskiej czy w Stanach Zjednoczonych. Próba zmiany tego swoistego ładu rynkowego wywołuje niepokój oraz protesty. W 2019 r. największy zamęt wśród unijnych przedsiębiorstw, w tym również polskich, wywołała umowa Unii Europejskiej z krajami Mercosur (Mercado Común del Sur – Wspólny Rynek Południa, tworzy go 5 krajów: Argentyna, Brazylia, Paragwaj, Urugwaj i Wenezuela, która jest teraz zawieszona).

CZYTAJ TAKŻE: Biznes na styku Ameryk

Idea FTA

Strach przed umową o wolnym handlu wynika z niezrozumienia czym jest FTA. Powszechną niewiedzę w tym zakresie wykorzystują więc różnej maści politycy oraz eksperci, których łączy nie rzeczywista troska o przyszłość danej branży, ale bieżący poklask, zapewniający im byt i określony status w polityce czy w branży. Bardzo dobrze to było widoczne w przypadku umowy CETA, której szkodliwości doszukiwano się dla polskiego rolnictwa. Według tzw. ekspertów polski rynek miała zalać wołowina i drób naszpikowane antybiotykami i sterydami. W formułowaniu takich opinii nie przeszkadzało im to, że swoimi wypowiedziami faktycznie podważali bezwzględnie obowiązujące normy unijnego prawa bezpieczeństwa żywności, które są również częścią polskiego prawa. Mało kto doczytał, że umowa ta ma przede wszystkim wymiar technologiczno-usługowy, a nie produktowy, w tym szczególnie rolny i rolno-spożywczy.

Można powiedzieć, że nierzeczowa i niefachowa krytyka CETA odstręczyła polskie firmy od zapoznania się z możliwościami, jakie ta umowa w sobie zawiera, gdy tym czasem MŚP w tzw. starej Unii wiedzą, o co w niej chodzi. Oczywiście są w Polsce przedsiębiorstwa, które nie zwracały uwagi na pseudoanalizy i pragmatycznie podeszły do umowy z Kanadą. Skupiły się na znalezieniu w jej zapisach możliwości biznesowych, bo te niewątpliwie tam są.

Granice i kontrole pozostają

O porozumieniach FTA trzeba wiedzieć, że umowy te w żaden sposób nie znoszą granic ani kontroli celnych, ani też nie włączają w tworzony obszar wolnego handlu innego porozumienia o wolnym handlu. Przy CETA podnoszony był argument, że Kanada będąca w NAFTA (North American Free Trade Agreement – umowa zawarta pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, Kanadą i Meksykiem, tworząca pomiędzy tymi państwami strefę wolnego handlu) otworzy się na amerykańskie produkty, w tym na amerykański drób, wołowinę, wieprzowinę oraz inne produkty rolne, co rzecz jasna w praktyce miało doprowadzić do wykończenia unijnego, w tym polskiego rolnictwa oraz przetwórstwa rolnego i rolno-spożywczego. W praktyce, by właśnie zapobiec rozmaitym nadużyciom, każda umowa FTA zawiera zapis o konieczności utrzymania kontroli celnej na granicach państw tworzących strefę wolnego handlu w celu kontrolowania pochodzenia towaru, aby nie przyznawać przywilejów celnych i podatkowych nieuprawnionym. Oczywiście istnieje możliwość, aby amerykańska firma korzystała z przywilejów CETA, ale aby tak się stało, musiałaby się stać firmą kanadyjską i produkować swoje wyroby w dużej mierze, w oparciu o surowiec kanadyjski, a nie importowany.

Przepis na sukces

Analiza treści umowy FTA w praktyce zawiera niemal gotowe przepisy na sukces biznesowy. Wiedza o tym, na co, kiedy, w jakim tempie będą znoszone cła lub inne podatki i opłaty pozwala zbudować swoją ofertę na dany rynek. A gdyby jeszcze udałoby się takiej firmie synchronizować skorzystanie z unijnych narzędzi wsparcia eksportu (np. dofinansowanie do stoiska na tragach), to możliwości zbudowania dla siebie przewagi konkurencyjnej są oczywiste. Wymaga to jednak poświęcenia czasu na analizę, a nie każdemu się chce.

Być jak Singapurczycy

Umowy FTA świetnie działają w Azji. Najlepszym tego przykładem jest ponad 5,5 milionowy Singapur, którego przedsiębiorstwa (w tym MŚP), dzięki takim umowom, mają dostęp do rynków z populacją liczącą 4 mld ludzi.

Singapur jako samodzielne państwo ma zawarte umowy FTA z Unią Europejską (od listopada 2019 r.), Chinami i Rosją. Będąc członkiem strefy ASEAN (Association of South-East Asian Nations – należy do niego 10 krajów) korzysta z umów FTA jakie zrzeszenie to zawarło z Chinami, Indiami i niedługo z Rosją. Dość powiedzieć, że Chiny mają FTA z Rosją.

CZYTAJ TAKŻE: Handel z Singapurem będzie łatwiejszy

W praktyce ta specyficzna sieć powiązań, zwolnień (obniżek) celnych generuje dla wszystkich powiązanych gospodarek wysoki wzrost oraz rozwój gospodarczy.

Ktoś powie, że Singapur to azjatycki tygrys, światowy lider, ma specyficzne położenie. To prawda, ale nim to się stało, to singapurski biznes systematycznie z pomocą państwa (poprzez przystępowanie do FTA) włączał się w azjatycki oraz światowy system gospodarczy. Obecnie singapurskie przedsiębiorstwa są jego beneficjentem w najszerszym zakresie.

Chińczycy pokazali

W 2019 r. blady strach padł na unijne oraz polskie mleczarnie, gdy media podały informację, że największa chińska mleczarnia Mengniu zawarła strategiczne porozumienie z rządem Urugwaju w sprawie produkcji i sprzedaży mleka. W kontekście dopiero co wynegocjowanej umowy o wolnym handlu pomiędzy UE a Mercosur, która w istotnym zakresie będzie dotyczyć m.in. hodowli bydła mlecznego oraz produkcji i przetwórstwa mleka, to gdyby umowa weszła w życie to zaczęto podnosić argument, że chińskie mleko w ilościach przepływu Jangcy trafi na unijny w tym polski rynek w cenach niezwykle konkurencyjnych. Tak oczywiście się nie stanie, bo jak wskazałem powyżej FTA dotyczy tylko krajowych przedsiębiorstw umawiających się stron, a nie firm, które z danego rynku czynią sobie miejsce ekspansji jako podmiot zewnętrzny (jako eksporter albo oddział, przedstawicielstwo).

Przykład Mengniu pokazuje jak można optymalizować swoją działalność wchodząc w przestrzeń biznesową, której nasz kraj nie jest stroną. I znów pewnie padną opinie, że ta chińska mleczarnia ma miliardy dolarów więc ją stać. Trudno temu zaprzeczyć, ale jako odpowiedź wystarczy podać fakt, jak wiele chińskich, wietnamskich MŚP działa (dość często w formie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością) w samej Polsce czy w krajach UE, gdzie są unijnymi firmami, bo powstały na gruncie prawa polskiego, niemieckiego czy francuskiego. Jedyne co je wyróżnia to właściciel. Skorą są to unijne przedsiębiorstwa to mogą korzystać ze wszystkich przywilejów, w tym z tych jakie dają umowy o wolnym handlu.

CZYTAJ TAKŻE: Eksport żywności i napojów do Chin

Obawa przed umową o wolnym handlu rodzi wiele fałszywych wniosków w tym wyobrażanie sobie nieistniejących skutków prawno-gospodarczych. Te firmy, które rozumieją korzyści z FTA z każdym rokiem poszerzają swoje biznesowe aktywa. Im szybciej więc nasze polskie małe, średnie oraz duże przedsiębiorstwa nauczą się wykorzystywać FTA (nie tylko te, gdzie UE jest stroną ale również obowiązujące w innych regionach świata), tym szybciej będą beneficjentami ekstra premii eksportowej i zapewnią sobie rozwój co najmniej w perspektywie średniookresowej.

Link do umów FTA, których stroną jest Unia Europejska, a dotyczące również Polski:

https://ec.europa.eu/trade/policy/countries-and-regions/negotiations-and-agreements/

O umowach o wolnym handlu (ang. free trade agrément – FTA) jest wiele mitów. Najczęściej podnoszonym argumentem jest to, że dane porozumienie doprowadzi do upadku konkretnej branży lub nawet całych gałęzi gospodarki. Obawa przed nowym jest  zjawiskiem naturalnym. Boimy się tego, czego nie znamy, nie rozumiemy, co wymaga od nas zmian, których skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć.

Przede wszystkim UE

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Nowe Rynki
Czy to koniec rejestracji luksusowych aut w Czechach?
Nowe Rynki
Zielona wiosna w Polsce w stosunkach handlowych z Irlandią
Nowe Rynki
Czy Francja wstrzyma rozmowy o wolnym handlu z Mercosur?
Nowe Rynki
Gdzie zagranicą mogą inwestować polskie firmy?
Nowe Rynki
Końcówka 2023 roku z irlandzkim impulsem dla Polaków